Rozdział 2.1

Brak wzorców w nauce języka obcego

ROZDZIAŁ 2
Przyczyny tego, że Polacy nie mówią językami – zwłaszcza po angielsku.

No to teraz do dzieła bracia-rodacy i siostry-rodaczki. Przebadajmy tę naszą polską naturę i znajdźmy źródło tej naszej językowej niemocy. Jak za każdym złożonym problemem społecznym tak i za tym stoi wiele przyczyn. Przyjrzyjmy się najpierw takiej jak:

1. Brak wzorców – czyli o tym, że angielski jest jak piesek

W Polsce od dawna nie mówi się językami. Urodziłem się w PRL-u ( tu uwaga do młodych czytelników – PRL czyli Polska Rzeczpospolita Ludowa, ustrój panujący od 1945 – 1989, polegał on na tym, że władza mówiła, że wszystko jest wspólne, co nie było trudne bo niczego nie było. Własność prywatna była zła, co dla niektórych było wygodne bo skoro prywatne jest złe, a wszystko jest wspólne, to nic się nie stanie jak sobie to wspólne wezmę do swojego mieszkania, które też przecież nie jest własnościowe tylko wspólne. Nie było bezrobocia, bo było ono zwalczane przez milicję, która wyhaczała nierobotnych i ich zaganiała do jakiegoś zakładu do roboty. Była wolność słowa – dopóki było ono zgodne z ogólnie przyjętym poglądem, wolność wyznania – pod warunkiem, że się było ateistą, oraz wolność przemieszczania się – pod warunkiem, że się skołowało kartki na benzynę od znajomego taksówkarza, który je chętnie wymienił na kartki na wódkę, mięso, słodycze lub papierosy.

Ogólnie PRL to był czas, gdy historia toczyła się nie na kartach, ale na kartkach. A za wszystkim stali sowieci czyli Rosjanie i  trzeba było uczyć się w szkole rosyjskiego. Na znak protestu przeciw tym wszystkim wyżej wymienionym wolnościom, prawie wszyscy mentalnie tego odmawiali i wspominali z rozrzewnieniem czasy Wielkiej Polski i Sarmacji – chyba chodziło o to, że wtedy nie było papieru, więc nie było kartek. I tu ciekawostka: w PRL-u na wszystko były kartki albo talony, a towarem deficytowym był papier toaletowy. Najbardziej chodliwą biżuterią było osiem rolek na sznurku.) (I jeszcze jedno. Telewizja składała się z dwóch kanałów i zaczynała się w poniedziałek o 16:00 a kończyła przed północą. We wtorki było już fajniej bo TV zaczynała się rano na Jedynce i były filmy dla drugiej zmiany, czyli tych co wieczorem musieli być w pracy i nie mogli sobie po Dzienniku Telewizyjnym obejrzeć takich seriali jak np.: „Dom”, „Kapitan Sowa na tropie”, „Na kłopoty … Bednarski” albo „Zmiennicy”. Ja wolałem Bednarskiego, bo tam występowała taka fajna pani.)

Po takim długim nawiasie, to muszę zacząć jeszcze raz. Urodziłem się w PRL-u, dorastałem w dzikiej demokracji, a teraz żyję  tak naprawdę, to głównie w Internecie i swojej pracowni. I muszę przyznać, że na przestrzeni tych trzech systemów zawsze mówienie obcym językiem oznaczało efekt WOW na twarzach osób postronnych. Zazwyczaj zaczynały się wraz z tym opowieści o tym jak to dziadek niby mówił po niemiecku bo był zesłany; że wujek to już dziesięć lat mieszka w Stanach więc też po angielsku wymiata zapewne; a ciocia z Australii to nawet mówi po francusku, bo tam po francusku mówią… ale nie, ciocia jest z Austrii… a tak w ogóle to ze Szwajcarii… tzn. ona tam często jeździ na jabłka… i mówi, że się dogaduje. Tak to mniej więcej zazwyczaj wygląda. Żeby nie wyjść na zupełnego językowego ignoranta, szuka się jakichkolwiek punktów zaczepienia, choć odrobinę związanych posługiwaniem się obcą mową. I geograficznie przemierza się nasz glob coraz dalej i dalej. A na stwierdzenia w stylu „ja to wolę niemiecki” mówionych nieśmiało po tym jak zacznie się mówić po angielsku, to powoli już przestaję zwracać uwagę. Bo słyszę je już od czasów PRL-u.

I tutaj można dostrzec pewien niepokojący element. Otóż biegłe posługiwanie się językiem obcym ulega jakiejś dziwnej mitologizacji. Przerzuceniu ze sfery „do zrobienia” w sferę „objawienia religijne i legendy słowiańskie”. W tym miejscu ci którzy posługują się biegle np. angielskim powinni pokiwać głową, a ci którzy operują naszą mową ojczystą jedynie, zaiste przykłady rodzinne biegłości w językach przytaczać poczną (to takie zdanie stylizowane niby na staropolski. Taki jak w Krzyżakach albo innych pancernych). A to szukanie przypadków, że ktoś tam w rodzinie jednak umie się dogadać po angielsku, czy francusku, to tylko potwierdza, że u nas nie ma tradycji znajomości języków obcych. Ojciec i matka nie kojarzą się z tym, że z ręką w kieszeni gaworzą sobie beztrosko z jakimś Kevinem, Stevenem czy innym Johnem. Prędzej będą jawić się jako ci co mówili: ucz się synku, ucz się córciu, bo dla mamusi za późno (co tak w ogóle nie jest prawdą, bo nigdy nie jest za późno na naukę – nawet jak ktoś ma 98 lat i na dwa dni przed śmiercią weźmie dwie lekcje angielskiego, to umrze jako ktoś uczący się języka obcego, chociaż powie „I am” i wyzionie ducha). A wzorce wyniesione z domu mogą być skarbem. Nic nie wnika tak głęboko jak schematy wdrukowane w dzieciństwie. Osobiście zaobserwowałem ciekawą rzecz: w rodzinach, w których dziadkowie i rodzice nie potrafią pływać, dzieci w większości przypadków też nie będą tego umieć. A nawet jak się jakimś sposobem nauczą, to zostanie w nich jakiś taki lęk przed wodą. Tam gdzie rodzice bez problemu radzili sobie z pływaniem, dla dzieci taki stan rzeczy jest zupełnie naturalny. Wchodzą do wody i zabawa się zaczyna. Nikt nie straszy, nie jest przesadnie ostrożny. Woda kojarzy się z zabawą, a nie z walką o przetrwanie. 

Do ciekawych wniosków może też prowadzić obserwacja pielęgnowania różnych uprzedzeń. Jeżeli rodzice są uprzedzeni do matematyki, bardzo często przechodzi to na dzieci. Jeszcze wyraźniej widać to w przypadku uprzedzeń narodowościowych, rasowych, religijnych czy też sportowych. Dzieci rasistów często również są rasistami. Dzieci rodziców wypowiadających się pogardliwie o wschodnich narodach, też będą miały podobną opinię. A dzieci tych co uważają, że nie sposób się nauczyć języka obcego, też są zagrożone podobnym przekonaniem.

Ciąg dalszy tych dywagacji w następnym wpisie. Aha, znajdziecie tam też pewną przełomową tezę. Przełomową, ale wydaje mi się, że bardzo przymilną w swej prostocie. Zatem do dzieła i czytaj dalej 😉