Rozdział 2.1 B

Język obcy jest jak piesek

O tym, że język obcy jest jak piesek.

W poprzednim wpisie było o tym, jak postrzegana jest znajomość języków obcych, natomiast na tej stronie powiem Wam, jak powinno to wyglądać naprawdę.

I uwaga, bo tutaj pojawi się przełomowe stwierdzenie: JĘZYK ANGIELSKI JEST JAK PIESEK. Fajnie brzmi, co nie? I śpieszę wytłumaczyć o co tu chodzi. Otóż ludzie, którzy jako dzieci mieli w domu psa, a jeszcze lepiej jeśli dostali najpierw szczeniaczka który rósł razem z nimi, to zawsze będę z tęsknotą i rozrzewnieniem mówić o takim zwierzątku i przy pierwszej nadarzającej się sposobności przyniosą już do swojego domu jakiegoś Pimpusia albo Daisy. Ale jeśli w domu czeka współmałżonek, który nie miał nigdy żadnych doświadczeń z posiadaniem takiego pupila, to jest duże ryzyko, że powie: „ Wynocha z tym psem z domu!” Czyli okaże tzw. Negatywne nastawienie. I zobaczcie obie takie osoby mają te same warunki, te same możliwości i biega im wokół nóg ten sam Burek, ale jedna chce i pała entuzjazmem, a druga uruchamia plan strategiczny i ostrzy noże, żeby zwalczyć tę koncepcję. Zatem powtórzę jeszcze raz, bo to w końcu niby przełomowa idea: JĘZYK ANGIELSKI JEST JAK PIESEK. Trzeba wziąć go do domu jako szczeniaczka, który ledwo patrzy i niewiele lepiej chodzi, a potem go sobie wychować. Z jednego wyrośnie owczarek, chart albo ogromny bernardyn, z innego sznaucer, jamnik albo ratlerek. Bo nie wszyscy muszą mieć imponującego doga niemieckiego (potrafi osiągną 90 cm w kłębie) albo mastiffa ( najcięższym oficjalnie uznawanym psem w historii był właśnie Mastiff, ważył 155 kg i wabił się Zorba). Niektórym wystarczy maltańczyk albo tak jak moim rodzicom York. Każdy ma inne potrzeby i inne oczekiwanie zarówno jeśli chodzi o psa i jeśli chodzi o angielski. Właściciel wspomnianego Zorby czy też Zeusa, który do dzisiaj pozostaje najwyższym psem na świecie ( mierzył 112 cm) posadzony na weselu przy jednym stole z właścicielem Yorka czy jamnika na pewno by się nie przesiadł i zapewne obydwoje  spędziliby dużo czasu na wspólnej pogawędce. Bo samo posiadanie pupila już daje solidne podstawy do udanej komunikacji.

Podobnie jest ze znajomością angielskiego. Jedni będą umieli porozmawiać o życiu, rodzinie, kuchni i wydarzeniach na świecie, a inni dodatkowo jeszcze wskoczą w garnitur i pojadą tłumaczyć jakąś specjalistyczną konferencję. Wszyscy jednak będą mieć wspólną płaszczyznę – będą płynnie wyrażać swoje myśli i opinie oraz bez problemu zrozumieją swoich rozmówców. Czyli będą mówić po angielsku. Bo angielski jest jak piesek. Najtrudniej się zdecydować, żeby go mieć i poświęcić mu rok albo półtora, żeby wyrósł. Potem go trzeba tylko dokarmiać, a on będzie sobie rósł, figlował i co najważniejsze, wiernie służył. Tak jak pies o imieniu Hachiko rasy Akita inu, nie za duży, nie za mały. Jego właściciel dojeżdżał do pracy pociągiem i codziennie wracając z pracy wysiadał na stacji, gdzie był witany przez swojego pupila. Ten rytuał trwał przez lata. Jednak pewnego dnia Dr. Wuno nie było w pociągu. Zmarł w murach uczelni w której pracował. A Hachiko czekał. Wrócił na stację następnego dnia, ale pana znów nie było. Zatem wrócił następnego dnia i dzień później i nazajutrz i tak przez kolejne dziewięć lat, do swojej własnej śmierci. Codziennie przychodził na dworzec sprawdzić czy może właśnie tego dnia jego pan wysiądzie z pociągu, pogłaszcze go i razem pójdą do domu.

Tak samo jest z angielskim. Nie ma znaczenia czy pozwala ci on tłumaczyć symultanicznie na konferencji ONZ w Nowym Jorku, czy też po prostu umożliwia ci ucięcie swobodnej pogawędki z przypadkowo poznanymi na wakacjach ludźmi. On cię nigdy nie zostawi i zawsze będzie wiernie czekał, żeby cię odprowadzić do domu. Zatem jeśli jeszcze nie mówisz po angielsku, to przygarnij tego pieska!

W następnym wpisie opiszę Wam kolejny powód, dlaczego Polacy nie mówią po angielsku. Tym razem będzie o celach i celach (tak, chodzi o dwa różne słowa)