Taka emigracja, o której pisałem w poprzednim wpisie, przewija się przez karty historii Polski dość często. Możemy wspomnieć tutaj np. Szmula Gelfbisza. Urodził się w biednej Warszawie jako Gelfbisz, aby umrzeć w Los Angeles jako Goldwyn, współzałożyciel jednej z największych wytwórni filmowych Metro-Goldwyn-Mayer( brzmi to bardzo hucznie, ale tak naprawdę studio w którym był wspólnikiem zostało wykupione i wchłonięte przez rosnące imperium Marcusa Loewa, który z czasem przejął trzy wytwórnie: Metro Pictures, Goldwyn Pictures oraz Louis B. Mayer Pictures i przekształcił je w jedną firmę. Jak podaje Wkipedia, chociaż jego nazwisko występowało w nazwie, Goldwyn nie odgrywał żadnej roli w jej funkcjonowaniu ani zarządzaniu).
Życiorys Goldwyna wystarczyłby na scenariusz niejednego filmu. Dwa razy zmieniał nazwisko ( z Gelfbisz na Goldfish, z Goldfish na Goldwyn). Swoją emigrację rozpoczął idąc piechotą do Niemiec. Następnie była Anglia, Kanada i USA. Po drodze był handlarzem, sklepikarzem, żebrakiem i ponoć nawet złodziejaszkiem (brzmi lepiej niż zwykłe „złodziejem”). Gdy zainteresował się produkcją filmów namówił szwagra na założenie wytwórni filmowej , która po latach zmieniła się w Paramount Pictures. Kiedy powstało Metro-Goldwyn-Mayer, został niezależnym producentem i współpracował z wieloma cenionymi scenarzystami i aktorami, których nazwiska jednak współcześnie nie mówią nam za wiele.
Nas jednak najbardziej interesuje językowa strona życia naszego krajana Goldwyna. Trzeba mu oddać, że się starał. Angielskiego zaczął się intensywnie uczyć podczas pobytu w Anglii, czyli zanim wyemigrował do USA. Jednak delikatnie mówiąc nie doszlifował go do końca. W słowniku języka angielskiego do dziś można znaleźć wyraz „Goldwynism”, które mniej więcej oznacza wypowiedź, która poprzez nie do końca poprawne zestawienie słów nabiera humorystycznego brzmienia. Do często cytowanych goldwinizmów należy: „Przeczytałem część tego scenariusza od deski do deski“, „Każdy kto chodzi do psychiatry powinien sobie przebadać głowę” albo „ Nie chcę by otaczali mnie pochlebcy. Chcę, żeby każdy mówił prawdę , nawet jeśli miałbym go za to zwolnić”. Pan Goldwyn, co trzeba przyznać otwarcie, do końca życia robił błędy językowe, ale mówił po angielsku. Nie bał się używać tego języka i dzięki temu wiele zdziałał. I takie nastawienie jest bezcenne!
Innymi znanymi Polakami, którzy włóczyli się po świecie i przy okazji opanowywali języki obce byli chociażby Ignacy Domeyko, geolog którego imieniem nazwane jest np. pasmo górskie w Chile czy Ernest Malinowski, który podjął się pokierowania budową najwyżej usytuowanej linii kolejowej łączącej Limę z Huancayo (Peru).
Nie chodzi tutaj jednak o przechwałki i podpinanie się pod sławnych rodaków, żeby podbudować swoje ego. Sedno sprawy stanowi tu wyraźnie widoczna tendencja: Polak lubi sobie pojeździć po świecie. I wielu takich podróżników bez problemu posługiwało się różnymi językami, a w szczególności angielskim.
Zatem dlaczego Polacy … Ale jednak nie, jeszcze nie. To nie miejsce na podsumowanie tego rozdziału. To zrobimy w następnym wpisie 😉