Ciekawe są statystyki publikowane co jakiś czas w mediach, według których znajomość angielskiego wśród Polaków jest wysoka – w 2014 roku zajmowaliśmy szóste miejsce na świecie wyprzedzając Niemców i Austriaków. Super wiadomość tylko że według tych samych badań rok później Polacy zajmowali już dziewiąte miejsce. Jak to możliwe, żeby w ciągu jednego roku wyprzedziły nas aż trzy kraje? Czy wprowadzono tam jakieś eksperymentalne super kursy? A może Polacy zapomnieli „języka w gębie”? Nie. Nie było takiej możliwości gdyż badanie na podstawie którego układano ten ranking tak wysoko nie sięgało. Firma Education First, która przeprowadza te badanie opisuje je na swojej stronie (http://www.ef.pl/epi/about-epi) jako złożone z dwóch testów: jednego ogólnie dostępnego darmowego testu online i drugiego testu kwalifikującego używanego podczas przystępowania do kursów tej firmy. Jak czytamy „oba składają się z części gramatycznej, czytania, pisania oraz z słuchanek”. Zatem co to oznacza dla nas, że Polska mieści się w pierwszej dziesiątce z siedemdziesięciu krajów uczestniczących w tym badaniu? Absolutnie nic. Jeżeli dodamy, że uczestnicy to ochotnicy w jakimś stopniu zainteresowani nauką angielskiego lub sprawdzenia się w tej dziedzinie, to otrzymujemy jeszcze większe absolutnie nic. Prawda jest taka, że ani jedna osoba nie powiedziała ani jednego słowa podczas tego badania! W taki sposób można analizować znajomość łaciny albo egipskich hieroglifów a nie żywego, współczesnego języka, którego komunikatywna znajomość znacząco podnosi jakość życia. Osobiście jestem zły na tych, którym przychodzi do głowy publikowanie takich statystyk i opatrywanie ich nagłówkiem „Ranking znajomości języka angielskiego”. Robią tym więcej szkody niż pożytku. To tak jakby wmawiać pacjentowi bez nóg, że będzie świetnym piłkarzem, bo rewelacyjnie napisał test ze znajomości przepisów. Takie publikacje usypiają czujność i zamiast syreny alarmowej dookoła rozlega się dźwięk strzelających korków od szampana. Bo przecież jest super, system edukacji jest super, nauka angielskiego w szkołach jest super – zajmujemy przecież dziewiąte miejsce na świecie. Co prawda spadliśmy z szóstego, ale to nic. Będziemy robić więcej testów w szkołach to w przyszłym roku będziemy w pierwszej piątce. Tylko że później do mojej pracowni zgłaszają się absolwenci znanych szkół i nie mówią po angielsku. Matura poszła całkiem fajnie, angielski w szkole od podstawówki, a oni stresują się przy każdym zdaniu, mylą im się słowa, czasy, a co jest największą zbrodnią państwowej oświaty – nie mają frajdy z tego, że prowadzą pogawędkę w obcym języku. Kiedy pracuję jako tłumacz spotykam się z równie ciekawą sytuacją. Po stronie polskojęzycznej – Polacy, po stronie anglojęzycznej – Niemcy, Włosi, Chorwaci, Czesi, znowu Niemcy, Słowacy, Francuzi i ponownie Niemcy. Tak, tak, ci sami Niemcy, których podobno wyprzedzamy w rankingu znajomości angielskiego. A kiedy tłumaczę, to po każdej stronie siedzi podobny człowiek: dyrektor rozmawia z dyrektorem, prezes z prezesem, szef firmy z szefem firmy, inżynier z inżynierem. Tylko po stronie polskiej potrzebny jest tłumacz. Wniosek jest niepokojący: Polacy tak naprawdę nie mówią po angielsku.